Drugi Koniec Świata
( Część 38 )
Wizja rychłej śmierci
Po wakacjach mój organizm stwierdził, że już ma dosyć i się zbuntował. Rozłożyłam się na łopatki. Temperatura wysoka i zero siły, po prostu zwłoki. Odnośnie mojego szczęścia, tak jak wspomniałam wcześniej, we wpisie „Niespodzianka”, ojciec jezuita jak się dowiedział, że leżę ledwo żywa, przyszedł mnie namaścić. Na początku spojrzałam na niego z przerażeniem, że już chce mnie wyprawić na tamten świat 😜, ale powiedział, że nie ma tak dobrze i swoje muszę odbębnić tu na ziemi. Trochę sceptycznie do tego podeszłam, ale przy wizji rychłej śmierci stwierdziłam, że mi nie zaszkodzi. No i się nie pomyliłam. Następnego dnia, byłam w stanie pojechać do lekarza o własnych siłach. Nawet dobrze się czułam. Jedynym problemem była nagła angina, która chciała odebrać mi życie w tamtym czasie. Jakby tego było mało, wywaliło mi migdały tak, że prawie się udusiłam. Dobrze, że lekarz przepisał mi antybiotyk, bo jak nic dzieci zostałyby pół sierotami. Moja nowa sąsiadka Kasia, bardzo dobrze się mną i moimi dziećmi zaopiekowała, podczas mojej niedyspozycji. Nawet sąsiad z bloku obok, specjalnie zrobił rosół, żebym mogła cokolwiek przełknąć. Sami powiedzcie, czyż Bóg się mną nie zaopiekował? Takich wspaniałych ludzi mi przysłał w mojej słabości. Niby człowiek sam na obczyźnie, a jednak nie tak do końca. Doceniam bardzo ❤️.
Pożegnanie w pracy
Nadszedł też czas zakończenia mojej pracy, która była przewidziana na rok. Tak jakby idealny czas. Szefowa zadbała o ostatni dzień mojej pracy. Dostałam kwiaty, kartkę pożegnalną i ciasto. Było miło.
Przeprowadzka
Pakowanie
Wracając do przeprowadzki. Na początku wystawiłam mieszkanie na sprzedaż, a potem przyjechała firma przeprowadzkowa wysłana przez Marriott, żeby spisać, co zabieramy i kiedy. Tak naprawdę zabieraliśmy wszystko, nawet pokupowałam dzieciom nowe biurka i kilka innych drobiazgów, które wydawały mi się potrzebne w tamtym momencie. Firma przeprowadzkowa uwinęła się dosyć szybko z pakowaniem naszych rzeczy. Okazało się, że zajęło to pół kontenera. W tym samym czasie trzeba było wystąpić o wizę dla mnie i dla dzieci, i wtedy nasunęło się pytanie: co jeśli my jej nie dostaniemy? Nasze wszystkie rzeczy pojechały, a my zostaliśmy tylko z ubraniami. Co wtedy będzie? Rozejrzałam się po mieszkaniu i uświadomiłam sobie, że zostaliśmy prawie w pustych czterech ścianach. Od razu zaczęłam szukać jakichś rzeczy, aby jakoś zapełnić to mieszkanie, żeby jeszcze przemieszkać te parę miesięcy.
Moje tymczasowe łóżko 😉
Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się, że tak szybko uda mi się umeblować mieszkanie na nowo. Co prawda nie był to mój wymarzony styl, ale przynajmniej było na czym się przespać i na czym zjeść. Generalnie mieszkanie umeblowałam w pełni. Zdobyłam materace do spania, bo to był priorytet, a potem po kolei inne potrzebne meble, tj. sofa, stolik kawowy, a nawet obraz na ścianę. Zrobiło się nawet domowo 😀.
Zawał Serca
Przy tym meblowaniu czas tak szybko zleciał, że nie wiadomo kiedy, jak nadszedł ten dzień, kiedy dostaliśmy odpowiedź w sprawie naszej wizy. Czekaliśmy niecałe trzy tygodnie. Tego samego dnia zaczęłam szukać transportu dla naszego „malutkiego” pieska, bo jakoś trzeba go było przetransportować na drugi koniec globu, a dwa dni później kupiliśmy bilety do Puerto Rico. Z tym transportem to nie było tak łatwo. Zadzwoniłam do kilku firm, które zajmują się takimi przewozami i myślałam, że zakończę swój żywot zawałem serca. Jak usłyszałam cenę 13.000$, to ledwo mogłam oddychać, tak mnie zatkało 😮, ale nie poddałam się.
Oferta
Zaczęłam szukać lokalnie. I udało się. Znalazłam gościa, który ogarnął nam transport psa i jeszcze dodatkowo kupił nam dla niego klatkę w Anglii, bo w całej Irlandii nie było takiego dużego rozmiaru. Jakby nie było, to niewiele się różni wielkością od małego cielaka 😜. Ulżyło mi, że wszystko udało się załatwić.
W poszukiwaniu klatki
Nowy dom
W tym czasie mąż zaczął szukać dla nas domu. Całkiem szybko poszło. Można powiedzieć, że na nas czekał. Na koniec października podpisał umowę wynajmu od grudnia, a ja w tym samym czasie znalazłam kupca na nasze mieszkanie w Irlandii.
Nasz nowy dom
Dom był olbrzymi. Największy, jaki do tej pory mieliśmy. Każdy miał swój pokój, dwie łazienki na górze, i taka przestrzeń, z której zrobiliśmy salonik dla dzieci. Na dole salon, kuchnię, jadalnię, łazienkę i kącik kawowy.
Mój kącik kawowy ☕
Na parterze było również pomieszczenie, gdzie mieliśmy miejsce na pralkę, którą musieliśmy kupić niestety sami, oraz inne rzeczy. Widok z balkonów z sypialni, a raczej z balkonu i olbrzymiego tarasu był na turkusową wodę i palmy.
Widok z tarasu 🌴🏝
Do plaży 2 minuty i to w dodatku można powiedzieć, że prywatnej, bo prawie nigdy nikogo tam nie było.
Nasza plaża
Jednego czego nam brakowało to zmywarki. Być może dlatego, żebym miała co robić 😉. Za to nasi landlordzi, cudowni ludzie. Bezproblemowi, zawsze dostępni. Byli tacy wspaniali, że zamontowali nam aż siedem klimatyzacji. Zdziwieni lekko byliśmy, jak można nie mieć szczelnego budynku. Już wyjaśniam, o co chodzi. W holu, który prowadził na górę, była ściana, która była zbudowana tak, że były w niej dziury. Na szczęście zakryli je pleksą, kiedy montowali klimatyzację, bo nie wyobrażałam sobie tak mieszkać. Przez te dziury wchodziły jaszczurki i wszystko, co dało radę się wspiąć i przejść. Niejednokrotnie dostawaliśmy ataków serca, gdy nagle jakaś jaszczurka, czy gekon biegało po domu. Tubylcy traktowali je jak zwierzątka domowe, tak jak my chomiki czy świnki morskie 😳. Co prawda pleksa była, ale i tak jakimś sposobem w domu gościliśmy gekony czy jaszczurki, a czasami nawet olbrzymie pająki.
No cóż, takie uroki życia na Karaibach 😁.
Wasza,
Chwila dla Ciebie