Moja Historia

Która to już powtórka?

( Część 44 )

 

Jak wspomniałam w poprzednim wpisie, na horyzoncie pokazała się oferta z Anguilli. Po podpisaniu umowy nastał czas załatwiania wiz. Był to czas oczekiwań, który jednocześnie był bardzo aktywny, gdyż trzeba było się spakować i doprowadzić dom do porządku przed wyprowadzką, a jednocześnie radzić sobie z obowiązkami dnia codziennego.

 

Anguilla z lotu ptaka

Okazało się, że z przeprowadzką nie będzie tak kolorowo, jak to było z Marriottem. Bardzo kiepskie połączenie z wyspą komplikowało wszystko. Byłby to bardzo duży koszt. Dowiedzieliśmy się również, że wszyscy, którzy tam się przenoszą, zabierają ze sobą tylko walizki z ubraniami. My niestety do Puerto Rico przeprowadzaliśmy się z całym naszym dobytkiem, więc chcieliśmy też go ze sobą zabrać. Nie ukrywam, że trochę tego było, tym bardziej że przed przeprowadzką do Puerto Rico dokupowałam jeszcze sporo rzeczy w Irlandii. Po znalezieniu firmy, która by nam to przewiozła, okazało się, że koszty są dwa razy większe niż przeprowadzka z Irlandii do Puerto Rico. Byliśmy w szoku. Postanowiliśmy sami wynająć kontener, który także musieliśmy sami spakować. Na szczęście z pomocą przyszedł nam Marcus, który pracował z mężem w hotelu. Rozpoczęliśmy także poszukiwania jakiegoś lokum w Anguilli. Dostaliśmy numer telefonu do agentki z tej wyspy, która znalazła dla nas dom. Musieliśmy jednak zapłacić kaucję, żeby nam nie przepadł, ale na szczęście założył za nas hotel. Dom okazał się bardzo duży, z ogromnym ogrodem. Myślę, że około 3000m2. Cieszyliśmy się, ponieważ mamy dużego psa i od razu widzieliśmy go w naszej wyobraźni, biegającego po podwórku.

 

Anguilla

 

Niestety trzeba było również załatwić pozwolenie na przywiezienie psa. Trochę papierów było do wypełnienia, ale większych problemów nie było. Po tym jak załatwiliśmy większość spraw związanych z wyjazdem, czas zaczął się dłużyć. Na początku grudnia dostaliśmy maila, że nasza wiza jest już potwierdzona słownie i planują dla nas lot na 13 grudnia. Zbliżał się czas wylotu, a my nie mieliśmy jeszcze biletów. Wiz zresztą też nie 😉 Wszystko na wariackich papierach. Nadszedł czas wylotu, a my wciąż nie mieliśmy biletów. Tak naprawdę dopiero wieczorem 13 grudnia, dostaliśmy wiadomość, że lot mamy rano następnego dnia. Wszystko na biegu trzeba było dopakować, dosprzątać mieszkanie, bo o 4:00 rano musieliśmy wstać. Szczerze to spaliśmy 3 godziny. Landlordzi przyjechali wieczorem się z nami rozliczyć (miło z ich strony). O 6:00 rano zamknęliśmy drzwi, klucz zostawiliśmy pod kamieniem i ruszyliśmy na lotnisko.

 

Na lotnisku okazało się, że lecieliśmy prywatnym samolotem. Niesamowite uczucie. Nie dość, że byliśmy traktowani na lotnisku jak VIP-y, to jeszcze mieliśmy cały samolot dla siebie. Nie mogło być inaczej, gdyż jest nas sześć osób z dużym psem i zajęliśmy cały samolot 😉. Cały lot trwał 30 min. Pierwszy raz mieliśmy możliwość widzieć przez cały lot pilotów i cały kokpit, gdyż wszystko było otwarte. Na pokładzie mieliśmy do naszej dyspozycji różne przekąski i nawet szampana 🍾😁. Chwila moment i byliśmy na miejscu.

 

Bliżej niż kiedykolwiek 😁. Nasi prywatni piloci 😁.

 

Lądując, trochę doznaliśmy szoku, widząc jak wygląda lotnisko. Zastanawialiśmy się, czy starczy nam pasa do lądowania. Lotnisko wyglądało jak kawałek pola z wylanym asfaltem. Szok trzymał nas dłuższą chwilę. Najpierw musieliśmy wypełnić formy na wizy turystyczne 30-dniowe, a potem poszliśmy do naszych bagaży, które zostały dokładnie sprawdzone.

W Anguilli jest tak, że wszystko, co nowe wwozimy na wyspę, jest opodatkowane 33%, bądź zabierane. Trochę mieliśmy stracha, ponieważ był to czas świąteczny i w jednej walizce mieliśmy prezenty dla dzieci i to w dodatku w pudełkach. Gdy pani celniczka przeglądała walizkę z tymi prezentami, ja z sercem na ramieniu powiedziałam jej po cichu przed dziećmi, które stały obok, że to są prezenty dla dzieci na święta. Na szczęście pani była bardzo miła, uśmiechnęła się i zamknęła walizkę. To był cud jak dla mnie, bo zawsze każą płacić, za wszystko, co wydaje im się nowe. Nawet jeżeli nie ma pudełka ani metki. Po stresującym przekroczeniu granicy, poszliśmy na parking, gdzie czekała na nas duża czarna limuzyna. Dyrektor HR Ludvig, który przyjechał na lotnisko, żeby nam pomóc jakoś to łagodnie przejść, zabrał ze sobą męża i psa, a my z bagażami pojechaliśmy limuzyną.

 

Wasza,

Chwila dla Ciebie

 

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *