Moja Samotność
( Część 32 )
Reszta dnia minęła bez większych zmian. My wróciliśmy do domu, a mąż doleciał do Bahrajnu. Pierwsze kilka dni były jakieś nieswoje. Byliśmy codziennie na telefonie, w miarę naszych możliwości, bo zmiana czasu jednak trochę kolidowała z zorganizowaniem się. Kiedy mąż miał chwilę przed pracą, ja jeszcze spałam, wieczorem natomiast kiedy on miał czas, u nas dużo się działo. Jakby nie było, zostałam sama z czwórką małych dzieci i psem, więc wszystko, dosłownie wszystko było na mojej głowie. Musiałam przeorganizować sobie cały swój dzień. Rano wszystkich wyprawić do szkoły, zrobić zakupy, ugotować obiad, odebrać każdego o innej porze, lekcje dopilnować, kolacje zrobić, wykapać i położyć do spania, i jeszcze z psem wyjść kilka razy w ciągu dnia. Wiadomo, dochodziły też dni, gdzie trzeba było pranie zrobić, czy mieszkanie posprzątać, nie wspominając o innych nagłych wydarzeniach i oczywiście o polskiej szkole co sobota. Szybko jednak udało mi się to wszystko ogarnąć tak, że nawet znalazłam czas na poranną Mszę i czasami szybką kawkę z koleżankami 😉.
Wyobrażenia a rzeczywistość
Moja samotność wyglądała troszkę inaczej przez cały ten czas nieobecności męża, niż sobie wyobrażałam, jak będzie wyglądać. Niby sama, a jednak mnóstwo się działo i sporo osób było wokół mnie. Wszyscy mnie bardzo wspierali i pomagali, jak tylko mogli. Byłam mile zaskoczona. Bóg zadbał o to, abym się nie nudziła i nie odczuwała aż tak braku męża u boku. To był bardzo owocny czas. Nie żałuję ani minuty.
Już na początku mojej „samotności” poznałam nową koleżankę, również Polkę, która miała dziecko w tej samej szkole co nasze i także psa. Kasia, bo tak ma na imię, odegrała dużą rolę podczas mojej samotnej drogi bez męża. Dużo jej zawdzięczam. Zajęła jedno z miejsc w moim sercu. Chodziłyśmy razem na spacery z psami, odbierałyśmy sobie dzieci nawzajem ze szkoły w razie potrzeby, a przede wszystkim dotrzymywała mi towarzystwa. Bardzo się do siebie zbliżyłyśmy. Była dla mnie w tamtym czasie, jedną z dwóch najbliższych mi osób. Spędzałyśmy sporo czasu razem i czułam się, jakbym zyskała siostrę. Zawsze otwarta, drzwi dla mnie również miała zawsze otwarte o każdej porze. Czułam się jak w rodzinie, a i pies zyskał towarzysza do zabawy 😉.
Kodi i Nero
Moją drugą towarzyszką podczas tej „samotności” była Agnieszka, z którą znamy się, odkąd nasze dzieci zaczęły chodzić do tej samej szkoły. Kupę czasu. Nasza znajomość przetrwała moje wszystkie wyprowadzki z Irlandii. Zawsze mogłam wpaść na kawkę i nie tylko, albo ona przychodziła do mnie. Również sporo czasu mi poświęciła w tamtym momencie.
Wierzę, że są to znajomości na długie lata, bo czy do siebie dzwonimy często, czy po dłuższym czasie, zawsze czuję się tak, jakbyśmy słyszały się wczoraj.
Żona wariatka 😉
Kwiecień minął tak szybko, że nie zauważyłam, że już jest maj i znowu przylatuje do mnie Ania. Za każdym razem cieszę się na każdy jej przyjazd tak samo bardzo. Te nasze poranne spacery na Mszę, i pyszne kawusie u koleżanek, były plastrem na moje serce.
Wieczorami przy herbatce Ania przekazywała mi, czego dowiedziała i nauczyła się na rekolekcjach, na które uczęszczała. To był bardzo dobry czas dla mnie, pod kątem rozwoju duchowego. Te nasze rozmowy ponownie napełniły mnie siłą, której potrzebowałam w nadchodzącym czasie. Sprawiały, że zmieniało się moje samopoczucie. Z czasem powoli zaczęło się również zmieniać moje podejście do życia. Coraz więcej zaczęłam odpuszczać i rozumieć, dlaczego tak akurat się w danym momencie dzieje w moim życiu. Zaczęłam się tym dzielić z mężem. Na początku udawał, że mnie słucha, ale widać było, że mało go to interesuje, co ja mu mówię. Jakieś boże bzdety. Co mu się dziwić. Żona zostawiana na pastwę losu sama z czwórką dzieci, nie wiadomo na jak długo, to i zaczęło jej odbijać. Pewnie tak myślał i czekał, aż mi przejdzie. No cóż, miał o tyle szczęścia, będąc tak daleko, z nie za dużą częstotliwością rozmów, że jakoś to przetrwał 😉.
Umówmy się, nie odbiło mi tak, żeby każdy widział we mnie wariatkę. Po prostu byłam otwarta i przyjmowałam to co było mi dane. Nie zadręczałam również nikogo i nie nakłaniałam do nawrócenia. Jak ja to powtarzam, na każdego przyjdzie odpowiedni czas.
Przyjazdy Ani nie tylko wprowadziły zmiany do mojego życia, ale również do życia naszego najstarszego syna. Stwierdził, że chce zostać ministrantem. Przyznam, że nawet mu się to podobało. Zawsze to nowe doświadczenie, a przeżywać Mszę Świętą z takiego miejsca, to sam zaszczyt 🥰.
Opiszę tę sferę duchową któregoś razu w kategorii Mój Horyzont.
Ujmując to w całość, mogę powiedzieć, że stałam się silniejsza duchowo, co bardzo pomogło mi w rozstaniu i przetrwaniu tego czasu.
Wasza,
Chwila dla Ciebie