Moja Historia

Niespodziewana propozycja

( Część 43 )

 

Sprawy związane z Irlandią

 

Pamiętacie, jak pisałam, że sprzedawałam mieszkanie w Irlandii. Wyobraźcie sobie, że cała sprzedaż zakończyła się z dniem 3 kwietnia 2019 roku. Do 17 maja czekaliśmy na zamknięcie wszystkich formalności związanych z bankiem. Kiedy otrzymałam emaila z potwierdzeniem zamknięcia rachunku kredytowego na mieszkanie i po wpłacie niewielkiej nadwyżki na konto odetchnęłam z ulgą. Co do nadwyżki, to nie wyobrażajcie sobie jakichś kokosów. Starczyło na przelot psa z Irlandii do Puerto Rico, i tyle z kasy ze sprzedaży mieszkania. Ale nie ma co narzekać, przynajmniej się człowiek przez tyle lat nie stresował, czy nikt nas nie wyrzuci, czy możemy z czwórką dzieci w takim mieszkaniu mieszkać, bo tam każde dziecko musi mieć swój pokój, więc ciężko by było w naszym przypadku. Potem zmieniło się prawo i już dzieci jednej płci mogły dzielić pokój. Tak czy inaczej, i tak by nam brakowało jednego pokoju. Przynajmniej nikt mi nie mówił, czy mogę powiesić obrazek, czy nie i nie stresowałam się, jak dzieci cokolwiek pobrudziły, czy zepsuły.  

 

 

Pierwszy raz spotkałam się z tym, żeby prawie pół roku sprzedawać mieszkanie, od momentu znalezienia kupca. Obie już miałyśmy serdecznie dosyć tej sprzedaży. Ja w szczególności. Pierwszy też raz sprzedawałam mieszkanie w Europie, będąc na drugim końcu świata. Trochę stresujące przyznam szczerze, bo jakby nie było, gdyby coś nagle okazało się nie tak, to wyobraźcie sobie, że trzeba by było polecieć z powrotem do Irlandii i dokańczać to na miejscu. Nie wyobrażałam sobie zostawienia dzieci z mężem, który musiał chodzić do pracy, tylko po to, żeby polecieć do Dublina, ponaglić sprzedaż. W Irlandii wszyscy mają czas, na wszystko, w szczególności pani notariusz od strony kupującej. Ona go miała w nadmiarze, jak widać. Tylko pozazdrościć, ale dla mnie nie było wtedy nic do zazdraszczania. Miałam tej sprzedaży powyżej uszu. Potrzebowałam skupić się na bieżących sprawach, a nie myśleć o tym co zostało niezamknięte w Irlandii. 3 kwietnia widać było światełko w tunelu, ale takie końcowe już zamknięcie wszystkiego nastąpiło 17 maja, kiedy dostaliśmy maila, że kredyt został spłacony i konto kredytowe zostało zamknięte. Ważne, że już nie trzeba było myśleć o tym co się dzieje po drugiej stronie globu i można było zacząć życie z „pustą” kartą. „Pustą” jeśli chodzi o Irlandię. W tym kraju zamknęliśmy drzwi na klucz i wyrzuciliśmy do oceanu, niestety w Polsce zostało to co było.

 

Miłe zaskoczenie

 

 

Dni mijały, dzieci chodziły do szkoły, mąż do pracy, a ja ogarniałam resztę. Pod koniec roku szkolnego zorganizowali w Dorado jakiś festyn, na którym ktoś śpiewał, była dla dzieci karuzela i jakieś namioty z jedzeniem i drinkami. Innego dnia był też jakiś dziwny zjazd samochodów. Nie wiem, co to była za impreza, ale dziwnymi samochodami jeździli po mieście. Ogólnie coś tam się działo mniejszego czy większego, więc mogliśmy co nieco zobaczyć.

 

Dorado

 

Ze zbliżającym się końcem roku szkolnego, zbliżała się również nasza rocznica ślubu. Pomyśleliśmy, że fajnie by było wyskoczyć na kilka dni do Nowego Jorku. Pamiętacie Hektora? Wspominałam o nim we wpisie „Chwilowa Niepoczytalność”. Ten właśnie młody człowiek zaproponował, że zajmie się dziećmi, abyśmy mogli spędzić tę rocznicę sami. Przyznam szczerze, że ucieszyłam się bardzo, ale zarazem obawiałam się jeszcze bardziej, jak to wszystko się ułoży, gdyż nie dość, że Hector, sam miał zajmować się czwórką dzieci to jeszcze psem, a jednocześnie chodził do pracy. Co prawda tylko jeden dzień, ale zawsze to jeden dzień. Dla matki takiej jak ja, to prawie jak tydzień 😉. Nie zapominajmy, że był to koniec roku, więc ostatnie dni szkoły i zakończenia m.in. w bibliotece, do której chodzili na dodatkowe zajęcia. Najstarszy syn co prawda miał zakończenie 31 maja, ale jeszcze trójka została.

 

Nowy Jork

 

W chmurach

 

Nadszedł dzień wylotu do Nowego Jorku i jednocześnie dzień rocznicy naszego ślubu. Rano odwieźliśmy dzieci na ich zajęcia i pojechaliśmy na lotnisko. Lot do Nowego Jorku był dość krótki. Z lotniska musieliśmy podjechać do hotelu metrem. Pobyt mieliśmy zarezerwowany w Hotelu Edition. Dostaliśmy pokój na bardzo wysokim piętrze, z którego widok mieliśmy na cały Time Square. Fajne uczucie, kiedy wieczorem świecą się te wszystkie reklamy i można podziwiać to z własnego pokoju. Dobrze, że w pokoju były zasłony, bo blask tych reklam sprawiał, że w pokoju wiecznie było jasno. Życie tam, toczy się tak naprawdę całą noc. Gdy szliśmy spać, na Time Square wciąż było mnóstwo ludzi, można by nawet powiedzieć, że więcej niż w ciągu dnia.

 

Widok przez okno z naszego pokoju

 

Wyobraźcie też sobie, że w Nowym Jorku spotkałam się też moją sąsiadką z dzieciństwa, z którą nie widziałam się, odkąd się wyprowadziłam, a było to w wakacje, kiedy przechodziłam do 7 klasy. Bardzo miłe spotkanie.

Szczerze powiedziawszy to trochę za mało czasu mieliśmy na te wszystkie atrakcje. Jeszcze udało nam się odwiedzić mojego męża byłego szefa, który był Generalnym Menadżerem Hotelu Edition, tylko trochę w innej lokalizacji, niż ten, w którym my się zatrzymaliśmy. Niecałe 3 dni, w tym przyjazd i wyjazd. Więcej o pobycie będzie w innym wpisie.

 

Wasza,

Chwila dla Ciebie

 

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *