Moja Historia

Przeprowadzka

( Część 9 )

 

Witamy na świecie kolejnego członka naszej rodzinki 😍. Nasz drugi synek. Malutki to nie był (4250g i 57cm 😧) i długo też nie czekał. Zdecydował, że już czas i „Dzień doberek. Jestem”. Dobrze, że jak zawsze ktoś u nas był, żeby zostać z dziećmi w domu, gdy my pojedziemy do szpitala. Nasza ciocia Halinka Kochana, druga wybawczyni, też o niej wspominałam wcześniej. Co my byśmy bez nich wszystkich zrobili w czasie tych trzech porodów, to ja nie wiem. Dziękujemy Wam Kochane nasze bardzo, z całego serca za wszelką pomoc, w tym jednak jakby nie było stresującym dla mnie czasie 😍😘🥰. Żadne słowa nie są w stanie wyrazić naszej wdzięczności 💖. 

Czyli jest nas już szóstka 😁. Przyznam się szczerze, że zawsze mówiłam, że będę miała chłopca i 2 lata młodszą dziewczynkę, żeby starszy brat mógł ją w razie czego bronić. I tego się jakby trzymałam do pewnego czasu, ale jak wiadomo, kobieta zmienną jest, to i ja nie mogłam być wyjątkiem 😉. Opowiem Wam pokrótce, jak to było. Gdy mój pierworodny już chodził do szkoły, miał w klasie kolegę Polaka. Było ich tylko dwóch Polaków w klasie. Jego mama poprosiła mnie, żebym odbierała jej synka ze szkoły i zabierała go do siebie do domu na parę godzin, aż ona skończy pracę i po niego przyjedzie. Aż pewnego dnia, gdy wracałam z dziećmi ze szkoły, pomyślałam sobie, że fajnie by było mieć taką gromadkę w domu. Tym bardziej że mieszkamy z dala od rodziny, a jednak chciałabym, żeby mieli chociaż siebie, bo nigdy nie wiadomo jak się życie ułoży. Dodatkowo zawsze mi się marzyły Święta Bożego Narodzenia takie jak na filmach amerykańskich. My dziadkami, nasze dzieci ze swoimi połówkami i ich dziećmi. Cudownie 😍🎄. Ja jak byłam dzieckiem, to spędzaliśmy Wigilię u babci z ciociami, wujkami, siostrami i braćmi. Było super. Ale się rozmarzyłam 😆. Pomarzyć dobra rzecz, no nie? Wracając do mojej rzeczywistości, powiedziałam mężowi o swoich „przemyśleniach”, bardziej bym to nazwała spontanicznych myślach 😉, i co on na to? Sprzeciwu nie było, długo się nie zastanawiał, wręcz przeciwnie; dla mnie rewelacja! Tak z dwójki już była trójka. Z czwartym też długo nie czekałam. Pomyślałam sobie, że skoro i tak już jestem w pieluchach, to może, zanim z nich wyjdę, to dobrze by było zacząć następne 🤭. A że mąż bardzo mnie kocha, to mi nie odmówił 😜, tak to sobie tłumaczę, chyba że z innych powodów, o których nie wiem. I z takich to planów dwójki dzieci zrobiła się czwórka. Nawet przez myśl mi przeszło, że szkoda, że bliźniaków nie było przy ostatnim, ale wtedy to już trzeba by było chyba autobus kupić, żebyśmy się wszyscy z bagażami pomieścili 😂. Kto by pomyślał, że ja czwórkę dzieci będę miała. No ja na pewno nie! I pewnie nikt, kto mnie zna 🙃.

 

Moje dwa najmłodsze szkraby 😍

 

Szóstka ludzi to już nie wakacje. Roboty po czubek głowy, ale co tam. Jak się patrzy na takie szkraby cudowne to robota niestraszna 🥰. Ja miałam zawsze wszystko zorganizowane co do „minuty”, spokojnie mi się żyło, nie to, co teraz. Powiem Wam, że to powiedzenie

„Małe dzieci mały problem, duże dzieci duży problem”

to chyba prawda. Może w moim przypadku nie nazwałabym tego problemem, a raczej robotą. Teraz gdy są większe mam więcej roboty z nimi, niż jak byli mali. Dziwne to trochę, ale tak właśnie jest. Tym bardziej że każdy chodzi na inną godzinę do szkoły i o innej kończy, a ja każdego muszę wozić. Ale jak się chciało to się teraz ma, no nie… 😉.

Ja się zajmuję dziećmi a mąż pracą. Po powrocie z wycieczki do Polski i narodzinach synka mąż objął stanowisko Menadżera. W październiku wyskoczyliśmy sobie z najmniejszym synkiem na 3 dni do Kanady. Mąż akurat dostał wizę roczną i potrzebowaliśmy ją aktywować na granicy na wszelki wypadek, gdybyśmy chcieli się tam przenieść. Od jakiegoś czasu chodziło nam po głowie, żeby przeprowadzić się do Kanady. W sumie to ten sam język więc łatwo by było. Polecieliśmy, zobaczyliśmy co nieco, i wróciliśmy. Taki wypad na kawkę ☕😉. Ugościł nas wtedy mój kolega Rafał z rodzinką, z którym nie widziałam się 12 lat. Pokazali nam Toronto, Wodospad Niagarę i okolicę. Było miło, ale czas wracać do siebie, bo moja siostra Renia Kochana, która została z resztą naszych dzieci, niestety miała ograniczony czas. Po powrocie każdy rozszedł się do swoich obowiązków i życie płynęło dalej.

 

Wodospad Niagara

Po roku i 9 miesiącach mąż znowu dostał awans na Outlets Menadżera, ale tym razem wiązał on się również z dużą zmianą. A mianowicie czekała nas przeprowadzka do innego kraju. Kto zgadnie do jakiego? 🤔 … Do Niemiec moi Drodzy. Kto był blisko? A kto zgadł?

I znowu się zaczęło, ale ja akurat lubię, jak się coś dzieje, bo jak za długo otacza mnie monotonia, to się męczę. Zaczęłam już szukać dla nas mieszkania. Udało mi się znaleźć nowy bliźniak od Polaka architekta, który wyjechał do Niemiec z rodzicami, jak był dzieckiem i tam się wychował. Przynajmniej mogłam się bez problemu porozumieć, bo umiał po polsku. Najpierw do Niemiec pojechał mój mąż, bo już w marcu. Potem przyjechał w maju na Komunię Św. najstarszego syna, po czym następnego dnia wieczorem wyruszyliśmy promem do Niemiec.

 

 

Zapomniałam Wam wspomnieć, że naszego niezastąpionego Polo 🚗 sprzedaliśmy i kupiliśmy Zafirę 🚙, o której już wiecie, ale dla jasności chciałam napomknąć. Polo zrobił się ciut za mały na mój brzuch🤰i trójkę dzieci 😉. I tą właśnie Zafirą pojechaliśmy pierwszy raz do Polski.

 

Nawet udało mi się znaleźć jakieś zdjęcie naszej niezawodnej bryki 😉

 

Do Wolfsburga dotarliśmy bardzo rano. Na początku pojechaliśmy do naszych nowo poznanych znajomych przez forum Polaków w Niemczech, którzy byli tak uprzejmi, że nam pomogli w kilku sprawach. Potem dwie noce przenocowaliśmy u innej nowo poznanej dziewczyny o imieniu Ela, która oddała nam swoje serce w tamtym czasie. Przenocowała tak dużą rodzinę i jeszcze pomogła pozałatwiać sprawy urzędowe w dwa dni, bo my jeszcze nie mieliśmy własnego domu, gdyż wciąż był na wykończeniu. Mąż w tamtym czasie nocował u swojego szefa. Miło z jego strony, prawda? 

Ja po dwóch dniach zapakowałam dzieciaki do samochodu 🚙 i ruszyłam w stronę Polski. Tam miałam spędzić resztę czasu, dopóki nie zacznie się szkoła w Niemczech, czyli w sierpniu. Siedem godzin drogi i powinnam być na miejscu, oczywiście według Map Google. Wyjechałam jakoś w południe, a na miejsce dojechałam, jak już było ciemno. Standardowo, lekko nie było, bo jakby mogło być inaczej. Musiał być zachowany „styl” przecież, czyż nie? 😉.  Po przekroczeniu granicy 🇩🇪🇵🇱 zaczęła mi się świecić kontrolka paliwa. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie było po drodze żadnej stacji, bo odkąd przekroczyłam granicę i wjechałam na naszą piękną autostradę 🛣 A2, nie było nic oprócz autostrady, drzew po obu stronach i nas w samochodzie. Jadąc z sercem na ramieniu, po pewnym czasie zaczęłam prosić Boga, żeby chociaż ten samochód dotoczył się do jakiejś stacji, bo jak utknę na środku niczego, to nie wiem co zrobię. W dodatku ja sama z czwórką malutkich dzieci. Normalnie widziałam już siebie stojącą pośrodku lasu, bezsilną i czekającą na cud. I wiecie co! Cud się zdarzył 😇. Naprawdę!!! Dosłownie na oparach dotoczyłam się do pierwszej stacji, jaka wyłoniła się zza krzaków. Nawet nie wyobrażacie sobie jaki ciężar spadł z mego serca. Jakieś 1000 ton. 

Przeszczęśliwa, dotoczona do stacji, zatankowałam samochód do pełna ⛽. Teraz już z lekkim sercem ruszyłam w dalszą drogę w kierunku Warszawy. Pod koniec drogi trochę straciłam orientację w terenie, ponieważ jechałam inną drogą niż dotychczas i byłam w lekkim szoku, jak się wszystko rozbudowało i w ostatnim momencie udało mi się nie przegapić zjazdu. Na szczęście dotarliśmy cali i zdrowi. Co prawda było już ciemno, ale przynajmniej na miejscu.

Takim oto sposobem opuściliśmy Irlandię po 6 i pół roku, wynajmując nasze mieszkanie i zaczynając nowy rozdział w nowym kraju. Tym razem nieanglojęzycznym 😉.

 

Wasza,

Chwila dla Ciebie

2 komentarze

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *