Moja Historia

Witaj Anguillo!

( Część 45 )

 

 

Droga z lotniska do hotelu trwała ok. 20 minut. Wjeżdżając na teren hotelu, w którym miał pracować mój mąż, lekko się zszokowaliśmy, ponieważ na ziemi zobaczyliśmy „śnieg” 😉. Okazało się, że jest to piana, gdyż był to czas, kiedy zasolenie wody było bardzo wysokie i tworzyło w tamtym miejscu taką właśnie pianę, która do złudzenia przypominała śnieg.

 

„Śnieg” w Anguilli

 

Widok hotelu również przyprawił nas o zachwyt. Gdy już dojechaliśmy na miejsce, zostaliśmy bardzo miło przywitani i zaproszono nas do restauracji, abyśmy coś zjedli, a oni w tym czasie zanieśli nasze walizki do apartamentów. Okazało się, że dostaliśmy 3 osobne pokoje. Ja z mężem, dziewczyny razem i trzeci pokój dla chłopców. Wszystko było w pobliżu siebie, więc nie mieliśmy do siebie daleko, a zarazem dostaliśmy trochę prywatności.

 

Widok z pokoju

 

W hotelu spędziliśmy czas do pierwszego dnia świąt, gdyż w tempie anguilskim sprawdzenie kontenera niestety tyle trwało. W tym roku święta spędziliśmy razem, ale podczas rozpakowywania kontenera i urządzania domu. Podczas odbierania domu, jeszcze ekipa sprzątająca kończyła swoją pracę. Przyznam szczerze, że wyrzucone pieniądze w błoto, bo i tak musiałam wszystko po nich popoprawiać. Jak zobaczyłam szafki kuchenne, które podobno były wysprzątane, to mi się słabo zrobiło. Całe nasze wprowadzenie trwało niestety trochę dłużej, właśnie przez to, że musiałam wszystko od początku wysprzątać, a czasu mi to trochę zajęło.

 

Nasz świąteczny prezent do rozpakowania 😉

Zaraz był Sylwester i rozpoczęliśmy Nowy Rok w nowym miejscu. Wyobraźcie sobie, że na pozwolenie, aby nasze dzieci mogły uczęszczać do szkół, czekaliśmy półtora miesiąca. Stresowałam się, gdyż jakby nie było, uciekał im czas i robiły im się dodatkowo zaległości. Jak się później okazało, nie miałam się o co martwić, bo nasze dzieci były na bardzo wysokim poziomie i odstawały sporo od reszty klas. Na początku się cieszyłam, że wszystko im super idzie i są najlepsze w klasie. Jednak po pewnym czasie zaczęłam się martwić, gdy doszło do mnie, że tutaj, na jakiejś wysepce na odludziu, nasze dzieci są „orłami”, ale wracając do bardziej cywilizowanego kraju, już takimi „orłami” nie będą, przy tym poziomie karaibskim. Tam większość dzieci kończy szkołę albo na podstawówce, albo na szkole średniej. Tylko nieliczni idą na studia i chcą coś w życiu więcej osiągnąć.

W lutym dzieci poszły do szkoły, a w tym czasie przyleciał do nas w odwiedziny mój brat z córką. Po obwoziłam go po wyspie, podczas gdy dzieci były w szkole, co nie było trudne, bo wyspa do największych się nie zalicza i można ja objechać w 1,5 godziny. Udało nam się też wybrać całą rodziną na wycieczkę na inną wyspę, St. Maarten. Wypożyczyliśmy sobie auto, żeby trochę pozwiedzać. Niestety nie udało nam się za wiele zobaczyć, bo był to chyba poniedziałek i jakoś wiało pustkami na wyspie. Większość rzeczy była pozamykana. Udało nam się, chociaż skorzystać z parku linowego. Dowiedzieliśmy się, że niektóre rzeczy otwierane są na czas przyjazdu turystów, ale jakby nie było, na wyspie byliśmy, zobaczyliśmy, szału nie było.

 

St. Maarten

Zaraz po wyjeździe mojego brata nadszedł czas dla nas wszystkich nieprzyjemny, tzn. czas Covida. Od marca byliśmy przez miesiąc zamknięci w domach, nie wolno nam było nigdzie wychodzić. Dobrze, że mieliśmy duży ogród, to przynajmniej nie czulimy się jak sardynki w puszce. Czas tego zamknięcia nas w domach, dla mnie przyniósł same korzyści.

Po pierwsze: miałam męża w domu 😁, po drugie znalazłam grupę na Facebooku, na której dziewczyny zdecydowały się nie marnować czasu i prowadzić naukę jęz. angielskiego. Grupa nie była duża, ale bardzo fajna. Dziewczyny mieszkające we Włoszech, jak i w Polsce. Jestem im wdzięczna za to, że tak ustaliły godziny, żebym i ja mogła w tych lekcjach uczestniczyć, bo jakby nie było, różnica czasowa była 6-godzinna. Lekcje prowadziła Basia Kamińska, która ma swoją stronę, gdybyście chcieli skorzystać, to polecam z całego serca. Kobieta z powołaniem. Bardzo dobrze tłumaczy, jest profesjonalna, cierpliwa, ciepła i bardzo życzliwa. Dodatkowo oprowadza turystów po Rzymie. Gdyby ktoś kiedyś potrzebował przewodnika, zachęcam do skorzystania z usług Basi.

Z tego miejsca chce podziękować wszystkim dziewczynom, za to, że zmobilizowały mnie do pisania tego bloga. Miałam w planach spisać te nasze przygody w formie papierowej, na przyszłość dla naszych dzieci, ale w ostateczności przełożyłam to na razie na formę blogową. Wiadomo, że jest to jakaś część naszych przygód i doświadczeń, ale zawsze to jakieś wspomnienia, które można przeczytać. Reszta zostaje w pamięci, dopóki Alzheimer nas nie odwiedzi 😉.

 

Wasza,

Chwila dla Ciebie

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *