Włóczędzy
( Część 17 )
Powrót do domu był bardzo miły. Moja koleżanka Agusia zrobiła nam niespodziankę i wysłała swoją córkę, żeby udekorowała wejście do domu na nasz przyjazd. Było bardzo ładne, ale niestety nie nasze 😆. Bidulka się pomyliła i udekorowała nie to wejście. Chyba za długo nas nie było i zapomniała, w którym mieszkamy 😉.
Gdy już udało nam się w miarę doprowadzić dom do stanu używalności, pierwsze co zrobiliśmy to oczywiście wypad w nasze ulubione miejsce, czyli Glendalough.
Jak już zdążyliście się dowiedzieć co nieco o nas, to już wiecie, że kochamy góry. Każdy wolny czas, który mamy staramy się spędzać na łonie natury, jeżeli jest tylko taka możliwość.
Za kolejne 3 tygodnie znowu wybraliśmy się na wycieczkę. Tym razem nad morze, do Bray, gdzie przy okazji odwiedziliśmy naszą rodzinkę. Żeby nie było, tam też jest góra, na której szczycie stoi krzyż i my oczywiście musieliśmy na nią wejść 😀. Nasze dzieci bardzo lubiły chodzenie po górach. Nawet nasz najmłodszy synek, który miał wtedy niecałe 3-latka, sam dzielnie wszedł na sam szczyt. Jestem z nich wszystkich bardzo dumna 😌.
Oczywiście, żeby nie wyszli z wprawy, to w maju znowu wybraliśmy się do Glendalough na taką super długą wycieczkę z trochę cięższym szlakiem niż do tej pory. Wszyscy dzielnie dotrwali do końca. Co poniektórym nawet noc już zaczęła się w samochodzie 😴.
Poza tym dzień mijał za dniem, jak to w Irlandii, na przemian raz chmury, raz deszcz. Przy odrobinie szczęścia nawet słońce wyszło na chwilę. Nawet się nie obejrzeliśmy, jak już był koniec roku szkolnego. Nawet można powiedzieć, że z tej okazji na niebie pojawiły się dziwnego kształtu chmury. Bardzo dziwne zjawisko. Sami zobaczcie.


Nastał czas wakacji. My to jednak nie umiemy usiedzieć na miejscu. Nie zdążyliśmy jeszcze dobrze zagrzać miejsca, a już nas nosi. Samo brzmienie słowa „wakacje” stawia nas w gotowości do wyjazdu. Włóczęgostwo chyba mamy we krwi. W sumie to nie bardzo wiem po kim 🤔, bo ani z mojej strony, ani ze strony mojego męża, nikt się tak nie włóczy po świecie. Może to cecha nabyta, hmm.
Długo się nie zastanawiając, jak to u nas zwykle bywa 😉, zabraliśmy się do planowania naszej trasy podróży. Przyznam szczerze, że to najbardziej ekscytująca i dodająca nam życia część wakacji. Uwielbiamy wyzwania 😁, bo jakby nie było, w tym roku było spore, a dodatkowo z niespodziankami. Mieliśmy 2 tygodnie na zorganizowanie wszystkiego. Te wakacje różniły się troszkę od poprzednich. Postawiliśmy na kemping pod namiotem, a że nie mieliśmy dosłownie niczego, co jest nam do takiego wyjazdu potrzebne, musieliśmy wszystko kupić. Czasu nie było za wiele, więc i zakupy też jakieś oszałamiające nie były, ale na pierwszy taki wypad myślę, że ok. Stwierdziliśmy, że jak się dzieciom spodobają wakacje pod namiotem, to następnym razem zaopatrzymy się w lepszy sprzęt. Na początek kupiliśmy 6-osobowy namiot (nawet wyglądał na porządny, mimo iż kupiliśmy go w Aldim, bo akurat był w sprzedaży) śpiwory, materace dmuchane, kuchenkę gazową+dwie butle, stolik kempingowy, turystyczną lodówkę, krzesełka turystyczne i inne duperele. Trochę się tego uzbierało. A teraz wyobraźcie sobie nasz samochód, którym był opel Zafira, a w nim: nasza szóstka, torby z ubraniami plus te wszystkie rzeczy wymienione powyżej. Jak to widzicie? 😧 Myślę, że tak samo jak ja, gdy teraz o tym pomyślę. Natomiast wtedy cieszyliśmy się, że wyjeżdżamy „na przygodę”, jak to mówiły nasze dzieci, a przygód nam nie oszczędzano 😉.
Gdy już wszystko było dopięte na ostatni guzik, nadszedł czas wyjazdu.
Wasza,
Chwila dla Ciebie